20111024

46



Dziś Zwykłe Życie przedstawia prawdziwy romans.

Poznałam mojego męża na studiach, trzydzieści lat temu. Pół roku po pierwszej randce wzięliśmy ślub.

Ciągle brakowało nam pieniędzy. Okazję do zarobku znaleźliśmy w przemycie. Spróbowaliśmy raz. Kiedy okazało się, że działa, nie mogliśmy przestać. Takie to były czasy, że w ZSRR popyt był praktycznie na wszystko. Zaczęliśmy od dżinsów. Przebitka była niesamowita. Potem przewoziliśmy już regularnie to, czego od nas chcieli. Ciuchy, okulary przeciwsłoneczne, futra, prezerwatywy, komputery. Jeździliśmy pociągiem. Schemat był zawsze taki sam: zaraz po wejściu do przedziału mąż blokował drzwi i rozkręcał sufit, żeby ukryć towar. Ja stałam na czatach. Potem mogliśmy wygodnie się rozsiąść albo pójść odwiedzić innych podróżnych, bo w pociągu relacji Warszawa - Leningrad trwała wtedy niekończąca się impreza.

Z ZSRR wracaliśmy z ukrytymi w najdziwniejszych miejscach dolarami albo złotem. Kiedyś za namową znajomej Rosjanki zainwestowaliśmy cały dochód w brylant, który po powrocie do Polski wymieniliśmy na malucha - nasz pierwszy samochód.
W Warszawie zawsze spaliśmy w hotelu MDM i prawie zawsze w tym samym pokoju.

To były piękne czasy. Nie myśleliśmy o zasadach i konsekwencjach. Dzisiaj płacimy podatki i mamy porządne prace, a przemytnicza beztroska jest już tylko egzotycznym wspomnieniem.

2 komentarze: